Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | prose |
Date added | 2017-12-20 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1340 |
4. Akrecyjny Dysk
Większa z nowo poznanych patrzy na nią nieufnie, zerkając raz po raz w dół, jakby chciała pokonać odległość do ziemi szaleńczym skokiem. Suka, z pozoru niezwracająca na to uwagi, zastanawia się tymczasem nad sposobem wciągnięcia ich do siebie.
— Mają zamknąć ten teren — informuje, wskazując za siebie. — Jeżeli chcecie się ukryć...?
— To przed tobą się ukrywamy! — przerywa jej.
— Przede mną...?! — dziwi się Suka, próbując nawet wydobyć z zakamarków świadomości, coś na kształt ironii. — Znasz mnie...?
— Takie, jak ty...! — pada nienawistne i rozżalone. Zbyt głośne, co tamta sama rozumie, trwożnie milknąc, przepraszająco i z czułością popatrując na swą towarzyszkę.
— Znasz inne... Suki? — pyta Suka z nadzieją i zaciekawieniem. — Musicie zejść na dół i dotrzeć tu. — Wskazuje najbliższe grani drzewo. — Mam linę. Rzucę wam jeden koniec i kiedy się nią obwiążecie, wciągnę was tutaj...
— Po co?! — pada w odpowiedzi wrogie pytanie. — To tacy, jak ty chcą zabrać Milę ze sobą...!
Długo milczy, gdyż te ostre słowa nie tyle ją zabolały, jako kolejna niesprawiedliwość, ile zawstydziły. Nie rozumie do końca dlaczego, lecz w oczach postaci widzi oskarżenie, które zdaje się poparte jakimiś faktycznymi zdarzeniami.
Na razie tego nie ogarnia, przypominając sobie w zamian coś innego.
— Nie pamiętam, kim jestem — mówi przepraszająco. — Ale nie jestem z nimi i zanim nie uznali, że jestem martwa, mówili, że zostałam skazana — wyjaśnia, szybko dodając. — Tego też nie rozumiem, ale nie jestem z nimi! — zakańcza z mocą.
Mniejsza patrzy na nią ze współczuciem, większa, nadal nieufnie, lecz wyraźnie rozważając jej słowa.
— Musicie się pośpieszyć — Suka się niecierpliwi, przeczuwając, że im dłuższa zwłoka, tym pewniejsze zagrożenie. — Chcę pomóc...
----------
Mijają kolejne chwile, wypełnione jedynie wahaniem. Obie postacie popatrują na siebie, z lękiem i w niezdecydowaniu. Mała wtula się w większą, w oczekiwaniu na rozwiązanie problemu. Jej strach jest tak namacalny, że dotyka Sukę i wzbudza w niej gniew.
— Noż, kurwa! — wyrzuca z siebie. Tym razem to ona w rozżaleniu.
Reakcją małej jest opuszczenie główki i zerkanie spod oka. Buzię składa w ciup i ma zamiar zapłakać, starsza patrzy oskarżycielsko i z niesmakiem.
— Jesteś jedną z nich! — stwierdza głucho. W jej oczach widoczna jest rezygnacja.
— Byłam! — odwarkuje na to, zła do tego stopnia, że w oczach ukazują się łzy. — I ruszcie się, kurwa, bo oni tu wrócą!
— Ruszymy, ale nie mów tak do nas! — odkrzykuje większa, by w końcu westchnąć głęboko, ostrożnie przystępując do schodzenia. Suka dopiero teraz spostrzega, że jest wyczerpana i że wrzeszcząc, na pewno im nie pomogła. Natychmiast zabiera się za rozplątywanie liny.
----------
Ją utrzymała, więc uznaje, że waga tej dwójki mniejszych, również nie będzie stanowiła problemu. Dopada ją jednak wahanie innej natury.
Kiedy wspinała się sama, upadek przerażał ją jedynie ze względu na ewentualne konsekwencje wynikłe z powolnej śmierci. Tutaj zaś miała wziąć na siebie odpowiedzialność za życie innych postaci, w tym jednej tak malutkiej i kruchej, że jest całkowicie bezbronna i od pomocy innych uzależniona. I zaczyna się bać bardziej o nich niż o siebie.
Jednocześnie uważa, że nie może im tego okazać, ponieważ każde jej wahanie może być uznane przez większą, za ukrywanie podstępu i złych zamiarów albo słabości. A przecież obiecała pomoc.
Boi się i jest podniecona. Podekscytowana faktem, że oto nie tylko się ją zauważa, ale i najprawdopodobniej potrzebuje.
----------
Kiedy się ukazują, jest z nimi jeszcze gorzej. Na domiar złego taszczą ze sobą jakiś pakunek, a wchodząc wyżej, oczywistym staje się fakt, że na szczyt drzewa nie dotrą. Właśnie dał się odczuć silniejszy powiew wiatru, a czubek zareagował natychmiast niebezpiecznym wygięciem. I chociaż i tak nie wchodziło w rachubę wejście aż tam, to zaistniała realna obawa, że w drganie może wpaść większa część drzewa.
Zatrzymały się właśnie, by odpocząć i przeczekać mocniejszy podmuch, a Suka natychmiast uznaje, że odległość siedmiu kroków musi wystarczyć.
Znalazła w międzyczasie szczelinę w pobliżu siebie, na tyle głęboką, by móc wetknąć tam i na sztywno zamocować jeden z kołków. Na wszelki wypadek, gdyby lina wyślizgnęła się jej z rąk. Przywiązuje do niego jeden koniec, drugi rzucając tamtym.
— Nie utrzyma nas! — woła starsza, kiedy udaje jej się ją złapać.
— Nieprawda! — Suka protestuje. — Mnie utrzymała!
Widzi w ich oczach niedowierzanie i znowu to, czego nie może znieść, zrezygnowanie.
— Nie patrzcie tak! — krzyczy.
— Wejdziemy wyżej... — proponuje starsza. Suka nie zgadza się na to. Z determinacją nakazuje im przewiązać się i dopiero asekurowanym w ten sposób, ma zamiar zezwolić na skrócenie dystansu. Wiatr się wzmaga.
Trzymają się drzewa, przerywając obwiązywanie, a potem nagle widzi jak starsza, ze łzami w oczach obwiązuje tylko tą, którą nazywa Mili, a potem odpina od siebie, łączące ich pasy. Mała zaczyna płakać i protestować.
Suce także niewiele brakuje do tego, żeby się rozkleiła, ale bierze się w garść i każe Mili wejść wyżej. Nic z tego. Malutka kurczowo wpina się rączkami w drugą z postaci i trzęsąc się od płaczu, nie zamierza jej puścić.
Suka napina linę. Reakcją jest zdecydowanie oderwanie malutkiej od towarzyszącej i mimo protestów, delikatne odepchnięcie od drzewa. Suka natychmiast klęka i mocno się zapierając, starając przy tym nie trzeć sznurem o skałę, zaczyna powolne wciąganie.
Nie patrzy na starszą, nie chce oglądać zgrozy malującej się na jej twarzy, na widok bujającej się nad przepaścią podopiecznej. Tym bardziej że właśnie zdała sobie sprawę, że z jednoczesnym ciężarem ich dwójki, mogłaby sobie nie poradzić.
----------
Krzyk Mili jest dosyć krótki, lecz tak przeraźliwy i głośny, że udziela się pozostałym. Czując jednak małą na linie, Suka odczuwa także ulgę i w skupieniu utrzymuje ją w równowadze, by nie narazić na obijanie o ścianę. A potem ostrożnie, w ostatniej fazie dosyć szybko, ją wciąga.
Natychmiast łapie płaczącą i odbiegając kilka metrów w głąb płaskowyżu, tuli do siebie czule, z ogromną ulgą, za wszelką cenę także pragnąc ją uciszyć.
— Peter...! — łka roztrzęsiona mała.
— Już dobrze! — uspokaja ją, próbując się uśmiechać, w uszach mając krzyk, który mógł zaalarmować kogoś niepożądanego, a na ramionach czując ciężar Mili, w ostatnim stadium dźwignięty pasją i obawą o nią, a nie siłą.
Odwiązuje ją wreszcie, błagalnym tonem nakazując, pozostanie w miejscu i wraca do krawędzi, gdzie z ulgą stwierdza, że położenie Petera nie uległo zmianie.
— Wciągniesz mnie...?! — słyszy pełne napięcia. Bez słowa, odczytując podejrzenie o niegodziwość, rzuca mu ze złością linę.
Ten łapie ją z trudem i ku zaskoczeniu Suki przywiązuje do niej pakunek.
— Najpierw to! — rzuca rozkazująco. — To prowiant i ... — Suka nie czeka na dodatkowe wyjaśnienia, ale zaczyna to wciągać.
— To musi być tutaj...!
— Jesteś pewien? — Dwa głosy dochodzą z niewielkiej odległości, a po chwili przyłączają się kolejne dwa. Pakunek ląduje na szczycie, a wciągająca ucieka natychmiast do małej. Ta siedzi potulnie w miejscu pozostawienia, ale nie widząc spodziewanego Petera, patrzy żałośnie i ze strachem na podchodzącą.
Ponownie następują prośby o ciszę, z obietnicami szczęśliwego zakończenia wspinaczek.
Osobnicy na dole nie ukrywają swojej obecności, gdy wraca nad grań.
— Muszą być na drzewie! — pada głośne, chociaż Suka uznaje, że bardziej prowokacyjne niż pewne swych słów. Potwierdzają to zresztą zaraz inni, powątpiewając.
— Jesteście głusi?! — broni swojej racji głos wybijający się nad inne zapalczywością. — To był krzyk dziecka!
— Albo ptaka — naigrawa się inny.
— Poszukajmy śladów — proponuje kolejny.
Napotyka zrezygnowany wzrok Petera, w którym wyczytuje prośbę i zdecydowanie. Oboje wiedzą, że nie ma mowy, by mogła go obecnie próbować wciągać, bez narażenia na wykrycie wszystkich. Przychodzi jej do głowy jednak pewien pomysł i instruuje desperacko, cichym słowem oraz gestami, jak on ma się zachować.
Tamci w końcu znajdują ślady pod drzewem, na którym on tkwi, lecz ze względu na to, że Peter Mili nosił, a przynajmniej ostatnio, są to odciski tylko jednego człowieka. Wtedy Suka daje mu znak, a on się ujawnia.
----------
Wsłuchuje się jedynie w początek, z ulgą stwierdzając, że bez trudu przychodzi mu udawanie płaczu i biadolenia nad zaginioną. Potem głęboko oddycha i idzie przekonać Mili, o konieczności natychmiastowej ucieczki.
----------
Nękająca ją obawa o to, że Mili zacznie protestować, okazuje się uzasadniona. Nie wystarcza powiedzieć, że Peter musiał zejść, by wyprowadzić tamtych w pole, i że chciał, by się koniecznie ukryła. Malutka kręci główką i nie dowierza. Widocznie się boi, nie słucha poleceń i próbuje odsuwać się, zerkając w kierunku grani. Głosy z dołu ledwie tu docierają i Suka widzi, że nie ma wyboru. Łapie mocno towarzyszkę i niesie do przepaści.
— Nie mówisz nam całej prawdy... — dochodzi ich głos o tak spokojnym tembrze, że może oznaczać tylko wysoki rozsądek u właściciela.
— Słyszałem krzyk! — odpowiada płaczliwie Peter. — I chcę do mamy...!
— Taki duży chłopak, do mamy...?! — dziwi się złowrogą kpiną inny.
— Weźcie łódź i sprawdźcie! — odwrzeszcza chłopiec. — To było duże i miało futro! Nie chcę tu być...!
— Sprawdzimy...! — pada zapewnienie. Tym razem niezbyt przekonujące. Mało tego, właściciel wyraźnie zasugerował brzmieniem, że to, co od chłopca słyszy, nie podoba mu się i go przeraża.
Suka uznaje, że Mili usłyszała wystarczająco dużo. Odprowadza ją na poprzednie miejsce i zbiera elementy kładki. Prosi, aby szła przed nią, a malutka, pragnąc pomóc, taszczy z trudem pakunek z prowiantem.
Z przerwą na odpoczynek przy stopniu, przenoszą się na drugi koniec szczytu i wspólnie montują kładkę. Przez jakiś czas milczą, obie zasmucone nieobecnością Petera, lecz starsza szybko zauważa, że to tylko pogłębia zły nastrój i najpierw wyjaśnia pokrótce jego zachowanie, by szybko przejść do zadawania małej pytań, mających odwrócić uwagę, od czekającego je zejścia.
Okazuje się, że Peter jest bratem Mili i że mają jeszcze trzech innych oraz mamę o imieniu Lana, przy której wspomnieniu zaczyna popłakiwać.
Suka przerywa dopytywanie i przyspiesza pracę, chociaż nie na tyle, by nie zachować ostrożności. Uważa, że jeżeli tamci uwierzą w całość opowieści, najprawdopodobniej ponownie znajdą się na jeziorze przy pomoście i może to nastąpić lada chwila. Muszą zatem zejść, zostawić mylący ślad i znaleźć się w grocie, i przygotować ją tak, by nawet zajrzenie w jej głąb, nie spowodowało wykrycia.
----------
Najtrudniejszy moment następuje, gdy już udaje się umieścić kładkę na drzewie. Dokładnie w tym samym miejscu, w którym tkwiła poprzednio: sztywno, pomiędzy dwiema gałęziami. Tym razem pokonywanie jej wygląda inaczej, gdyż Suka raczkuje, pragnąc pokazać małej, jak ma to wyglądać w jej wykonaniu.
Łapie pień drzewa i twardo stając na niższej gałęzi, uśmiechem zachęca Mili do podążenia jej śladem, z miejsca orientując się, że pozostawienie jej samej było błędem. Mała patrzy przerażona, nie ruszając z miejsca, a dodatkowo zaczyna się oglądać do tyłu, jakby w oczekiwaniu na brata. Suka dostrzega w niej paniczny odruch sugerujący, że zamiast na kładkę, chce obrać kurs zgoła przeciwny. I gdy ich oczy spotykają się, obie jednocześnie podrywają się do biegu.
Podczas tego przeskoku, nie zwraca uwagi na to, że ma pod sobą kładkę i znajduje się nad przepaścią. Jedynym zaprzątającym jej myśli faktem, jest oczywiste i przerażające występowanie takowej po każdej ze stron płaskowyżu.
Mała, ku uldze Suki, obiera na szczęście taką właśnie, najdłuższą z dostępnych tras, a wzrost zmusza ją do wyhamowania przy stopniu. I tam zostaje, z ogromną ulgą schwytana.
Nie udaje się uniknąć krótkiego, lecz przeraźliwie brzmiącego krzyku, w którym ewentualni słuchacze bez trudu mogli wyczytać przerażenie i ból. Próbuje się także wyrywać i w pierwszej chwili Suka nie znajdując na to rady, a ledwie powstrzymując się przed solidnym potrząśnięciem małą i na nią nawrzeszczeniem, zatyka jej jedynie usta, z jednoczesnym błaganiem o ciszę.
----------
Nie daje to wiele, lecz próbowanie schodzenia z wierzgającą nie wchodzi w rachubę. W tym zamieszaniu, z kurczowym przytrzymywaniem małej dla ochrony przed wyrwaniem się i zrobieniem sobie krzywdy, dopiero bezradne łzy przychodzą Suce z pomocą.
Nagle Mili przestaje się szarpać, głaszcząc ją po twarzy i również płacząc.
— Zobaczymy go jeszcze? I mamę? Chcę do mamy...!
— Tak, zobaczymy! — pada odpowiedź, co do której Suka jest przekonana, że będzie jej w stanie w odpowiedniej chwili sprostać. Groźnie dodając natychmiast, by zmotywować małą do działania i zachowania ciszy. — Ale najpierw musimy się schować.
Wracają w uścisku. Mili wczepia się w swą nową opiekunkę rączkami i wskazuje pasy, które ciągle oplatają jej postać.
— Szelki — mówi. — Chcę z tobą... — Suka kiwa głową, w duchu ganiąc siebie, za branie takiej ewentualności, dopiero podczas schodzenia i bezzwłocznie, z pomocą małej, zakłada na siebie część uprzęży, wcześniej opinającą Petera.
Po pomoście przechodzi na kolanach. Powoli i bez zachwiania. Mili obejmuje ją ufnie za szyję, budząc czułość i dodając otuchy. Zaraz potem, celowo zrzucona kładka, leci w dół.
----------
Już tam odpina małą od siebie i ponownie styka się z czytelnym przerażeniem, skierowanym bezpośrednio w nią. Kiedy zbiera pomost, by zabrać go ze sobą do groty, Mili zauważa na kamiennej ścieżce rozległą plamę krwi. Suka jej nie zmywała, bo i po co. A teraz ma stanowić część kolejnego wybiegu, którego pierwszy rozdział rozgrywał właśnie Peter. Plama nie jest jednak rysunkiem na skale, lecz grubą skorupą, wywołującą w małej grozę i podejrzenia, których treści Suka zaraz się domyśla. I nie wie, jak ma to rozwiązać.
Opowiedzenie Mili o Wiedźmie, odrzuca w pierwszej chwili, nie chcąc wywoływać dodatkowych lęków, w już i tak przerażonej i przybitej. Ale po chwili okazuje się jasnym, że nie ma większego wyboru.
— To krew... Wiedźmy... — zaczyna tłumaczyć i milknie, patrząc na małą, pochylającą główkę i zerkającą jeszcze ze strachem, lecz i czymś w rodzaju politowania. — To taka duża, włochata... — i nie dokańcza, gdyż Mili ma zamiar się roześmiać.
— Jestem mała, ale mam już sześć lat — oznajmia, na co Suka wzrusza ramionami w niewiedzy, wyraźnie zdezorientowana. — Bajki o wiedźmach są dla całkiem malutkich dzieci — doobjaśnia ją, widząc to, Mili.
— Ddobrze... — ostrożnie zgadza się starsza. — Pomówimy o tym, gdy już się ukryjemy, zgoda...?
— A Peter?
— O wszystkim — zapewnia ją Suka.
----------
Nie do końca udaje jej się odwrócić uwagę Mili od krwi. Plama niemal hipnotyzuje małą, a gdy Suka wyciąga nóż, znowu o mało nie dochodzi do próby ucieczki.
Jakoś ją uspokaja i wyjaśnia, co zamierza zrobić, a potem już idą do groty, gdzie zajmują się z miejsca maskowaniem bytności w niej Suki i jej poprzedniczek. Na trudność napotykają wyłącznie przy ognisku, lecz i na to znajdują radę, przenosząc w to miejsce ptasie gniazdo. Pośpiech jednak niczemu się nie przydaje, gdyż tego dnia nikt się nie zjawia.
----------
5. i... Dżety
Nie rozpalają ogniska, Suka uznaje, że jeśli tamci Peterowi uwierzyli, mogą jakimś sposobem, obserwować zapobiegawczo całą okolicę i zapach palonych gałęzi da im wskazówki zgoła odmienne od tych, które chciała, by zostały zauważone.
Żeby nie marznąć zbytnio, w małej komorze budują posłanie z kołków stanowiących kładkę, a na to narzucają grubą warstwę traw, po które starsza wychodzi kilkukrotnie.
Trochę rozmawiają, za wszelką cenę pragnąc zagłuszyć niepokój, ustalając już na początku, że Suka i Nikczemna imionami nie są i że trzeba będzie nad takim dla starszej się zastanowić. Mili podaje kilka propozycji, lecz żadna nie przypada Suce do gustu.
W końcu się kładą, wtulając w siebie. Mała opowiada o rodzinie, z każdym słowem utwierdzając słuchaczkę w przekonaniu, że opisywane życie w takiej formie nigdy nie było jej udziałem. Że uczucia, bijące z obrazów, nie stanowiły czegoś, czego doświadczała. Dociera do niej, że Mili jest jej całkowicie obca i że należy do świata tamtych, tak jak to wyrzucił jej Peter. A potem mała milknie i zasypia. Twarzyczka zsuwa się z ramienia opiekunki, lądując na jej piersi. I wszystko do niej powraca... Prawie wszystko...
I chce jej się wyć.
KONIEC
pewnego etapu